niedziela, 24 czerwca 2007

sobota, 23 czerwca 2007

Dla młodszego o 11 lat Słowackiego relacja z Mickiewiczem była jednym z najpoważniejszych problemów osobistych. Nie bez winy był tu sam Mickiewicz, który bez trudu mógł powstrzymać się od publicznych uwag na temat twórczości Juliusza (chociażby tej o poezji Słowackiego, co jest jak piękny kościół bez Boga). Korowód obopólnych pretensji, urażonych ambicji, ostentacyjnych pojednań i spektakularnych zerwań był stałym tematem komentarzy i dociekań paryskiej emigracji.

Twórczość Słowackiego po 1844 roku określa się mianem "okresu mistycznego". W napisanym wówczas modlitewnym monologu "Genezis z ducha" Juliusz wyłożył podstawy swej nowej wizji świata: "wszystko przez Ducha i dla Ducha stworzone jest, a nic dla cielesnego celu nie istnieje". Historia każdego człowieka i całych narodów to nieustanna przemiana ducha w dążenia do doskonałości. Ten "ruch ducha" odbywa się przez niszczenie kolejnych form i tworzenie nowych, doskonalszych. Ceną przemiany jest krew, męka i cierpienie ludzi i narodów. Zdarza się, że wybitna jednostka może przyspieszyć ten powolny i bolesny proces, który zakończyć się może dopiero z chwilą ostatecznego wyzwolenia się ducha z materii i powrotu do Absolutu.

"Pan Tadeusz" Juliusza Słowackiego to jedna z licznych w okresie mistycznym prób "interpretacji" Mickiewicza, pisania "na nowo" jego utworów. Można w tym widzieć po prostu kontynuację epopei Mickiewicza i imitację jego stylistyki. Można też zobaczyć próbę pokazania jak utwór Mickiewicza powinien był być napisany, aby w pełni odsłonić ukrytą tajemnicę historii, a tym samym losu Polaków.

Zachowane fragmenty wskazują, iż miejscem akcji jest Soplicowo i jego mieszkańcy owej tragicznej zimy odwrotu wojsk napoleońskich spod Moskwy. Epopeja Mickiewicza kończy się w pełni lata wkroczeniem wojsk napoleońskich, eksplozją triumfu i optymizmu. U Słowackiego mamy zimę, klęskę, odwrót i cierpienie - "mękę ciała", ów niezbędny warunek doskonalenia duchowego jednostek i narodów .

Z ostatnim wersem do poematu wkracza Napoleon (u Mickiewicza obecny tylko w pieśni i powieści) - kto wie - być może nowa postać Króla-Ducha; z pewnością - wybitna jednostka, zdolna zmieniać losy ludzi i narodów

[I]
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Sam pan Tadeusz został w armii adiutantem,
Regent - pisarzem, Sędzia - zboża liwerantem,
Hrabia dowodzi nowych ułanów szwadronem;
Wszystko się pociągnęło za Napoleonem,
Poszło w marsz... W domu smętne wzdychają małżonki -
Pani Tadeuszowa odmawia koronki,
Nowenny; Telimena klnie domową ciszę,
Smętek mgieł - patrzy w okna, wzdycha, listy pisze
Albo z książką francuską idzie w szary kątek
Pod piec - i tonie w smętnych bałwanach pamiątek.
Wojski także - niezdolny do rycerskich czynów -
Został, dogląda w domu kobiet... i kominów.

Tymczasem nadchodziła ta okropna zima -
Twarda, groźna, iskrząca się komet oczyma,
Którą w Litwie przeczuwał wcześnie naród cały;
Niebo bladło, szron iskrzył, gwiazdy czerwieniały,
Miesięczne tęcze całe stawały w kolorach,
Mroźne kameleony przy chatach, oborach.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

[II]
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wielkimi gromadami - przez [bramę] do sieni
Wchodzą strzynadle złote i gile w czerwieni,
A nawet ów dziw lasu, tak rzadko widziany
Halcyjon, a na Litwie zimorodkiem zwany,
Który czasem strzelcowi pokaże się w borach
Przez mgłę gałązek, niby w anioła kolorach,
Nad zwierciadłem przełomki, piękny i błyszczący
Jak anioł, w równi złote skrzydła trzymający -
Nawet ów ptak pięknością zaklęty i dziki
Zbłąkał się i nad domu zleciał gołębniki,
A potem nad sadzawki w ogrodzie kopane,
Gdzie leszcze, karpie, pstrągi pięknie malowane
Wojski kazał powpuszczać, ów ptak z jasnym grzbietem
Poleciał i bił w ryby dzióbem jak sztyletem.
Słowem, wszystko, jak gdyby szukało uchrony
U człowieka, ciągnęło z lasów... Smętne wrony
Zaludniły podwórze, obozem się mieszczą
W topolach, gdzie pod wieczór zwichrzają się, wrzeszczą
I pod zorze gną czarną drzew obdartych głowę;
Wojski mówi, że wiodą swe sprawy sejmowe.

Tak ptactwem gadająca, choć mgłami ponura,
Stała się ta litewska przemienna natura,
Zawsze żywa i z duchem ludzi zawsze zgodna,
Dobra, niemartwa, chociaż skościała i chłodna,
Właśnie jak Litwin, który śród świętych przymierzy
Skupił się w sobie, stężał, niby trupem leży,
A jednak pełny życia i wielkiej pamięci:
Gdy mu wróg wbiegnie, on go niby wąż okręci
Od nóg po pierś, pierścienie [swoich] wieńców skróci,
Rozwinie się - i trupa z objęcia wyrzuci.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

[III]

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ów to dwór Soplicowo, gdzie historia nasza
Odbyła się, pod tchnieniem boga Boreasza
Inne wdział szaty, twarzy zupełnie odmienił -
Ów las topoli już się więcej nie zielenił,
Dziedziniec, gdzie bławatki, cykorie i maki
Barwiły się jak szalów indyjańskich szlaki,
Teraz biały, wczorajszą zasuty zawieją,
A na nim ścieżki świeżo deptane czernieją
Od folwarków do dworu, do stodół do gumien;
Wszystko smętne... a domy stoją na kształt trumien
Na podwalinach.

Wszystko zamarło do czasu.
Z daleka ciemna wstęga sosnowego lasu
Ściemniała, widać przez las błękit bitej drogi,
Wiatr przez nię leci, sosny jak litewskie bogi
Chwieją się, jodły siedzą śniegiem przywalone,
Gdzieniegdzie drzewko ścięte jak cegły czerwone
Poukładane w stosy, inne do trójnogów
Podobne... jak ołtarze dawnych Litwy bogów.
Czerwienią się po lesie osmętnione mgłami
I sosen tak nakryte liściem - jak chmurami.

O zimo! twoję piękność smętną, uciszenie
Lasów i rzadkie słońca złotego promienie
Czuję dziś na kształt czaru i na kształt uroku,
Bom w życiu przyszedł na tę smętną porę roku,
Która wszystko ucisza i pod śniegiem chłonie;
Z miłością bym więc ciche zamieszkał ustronie,
W okrąg którego puszcza czerni się bezbrzeżna,
A nad nią we mgłach błyszczy Matka Boska Śnieżna.

W Soplicowie, choć już się zbliżały zapusty,
Zjazdu nie było - dom był cichy, prawie pusty.
Wczora właśnie francuskie oficerstwo starsze,
Które wtenczas przez marsze i przez kontramarsze
Włóczyło się po Litwie z armią dowozową,
Opuściło gościnne zawsze Soplicowo,
Zostawiwszy w nim różne pamiątki przejazdu
Jak[o] kukułka w cudzym, gdzie mięszkała, gniazdu...
Nie wszystkie dobre. Było cośkolwiek grabieży
I rabunku na wiosce, kilku coś żołnierzy
Z flint... do litewskich chłopów trzasło jak do blanków,
Nie mogąc się rozmówić z ludem mową Franków;
Pan Ekonom ze łzami skargę o to czynił,
Sędzia się zrazu sierdził, potem zaś obwinił
Wojnę, wojnie przypisał zło i zwierzęcoście
Ludzkie, nawet francuskie poturbował goście
Skargą i prośbą... ale cóż, gdy starca treny
Przejść musiały przez usta pani Telimeny,
Która Sędziego widząc po polsku i z płaczem
Mówiącego... stanęła mu zaraz tłumaczem,
Na taki język skargę oną przełożywszy,
Że się Francuz, słuchając, uczuł najszczęśliwszy...
"Vos larmes - rzekł - et vos beaux yeux..." i tak komplementa
Sypał... że najwierniejsza małżonka regenta...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

[IV]

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Noc była wietrzna, śnieżna, a wichry śpiewały
W kominach swoje zwykłe płaczące chorały.
Kobiety przy dwóch świecach w bawialnym pokoju
Siedziały przy robótce, w zaniedbanym stroju,
Same jedne - wizyt się w domu swoim żadnych
Nie spodziewając dla mgieł i czasów szkaradnych,
Gdy nagle przed oknami - jak świst, grzechot węży,
Zaszumiał przeraźliwie straszny brzęk uprzęży,
Straszny dla domu łoskot, z którym zwykle jadą
Sanie ogromne, liczne - tak zwaną szlichtadą,
Z napaścią, która domy półsenne odurza
Jak napaść zbójców... Taka przyleciała burza
Na dziedziniec. Zlękła się Telimena mocno,
Spojrzawszy na szlafroczek i na odzież nocną,
Spojrzała przez okiennic szpary, a śnieg złoty -
Pełno kagańców; bieży, zrywa papiloty,
W oczach widać, że straszne zobaczyła mary,
Lecz niebrzydkie... Krzyknęła do Zosi: "Huzary!"
I uciekła.

Tymczasem wchodzi do pokoju
Człowiek niewielki wzrostem, w podróżnego stroju;
Sądziłbyś, że cywilny - gdyby nie miał szpady
Pod pachą - dosyć piękny na twarzy i blady
Mimo zimna. Twarz była jak marmur niezmienna,
Owszem, rzekłbyś, że bielsza od mrozu, promienna,
Jak miesiąc złota... Oddał lekki ukłon Zosi,
Ona się zlękła, oczy spuszcza, nie podnosi,
Nie śmie... stoi jak posąg, a w sobie rozważa,
Czy ma uciec, czy zostać - poznała cesarza
Napoleona...

d

Technorati Profile